Info

avatar Ten blog i rower prowadzi axass z miasteczka Gałków Mały. Na razie mam przejechane 198936.25 kilometrów w tym 10401.71 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.75 km/h.
Więcej o mnie.
------------------------------------------ Follow me on Strava ------------------------------------------
2012 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl

2022 baton rowerowy bikestats.pl
---------------------------------------------- Flag Counter ---------------------------------------------- Realtime Website Traffic ----------------------------------------------

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy axass.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>300

Dystans całkowity:4187.44 km (w terenie 475.43 km; 11.35%)
Czas w ruchu:158:21
Średnia prędkość:26.44 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:18208 m
Suma kalorii:21584 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:380.68 km i 14h 23m
Więcej statystyk
  • DST 300.97km
  • Czas 11:02
  • VAVG 27.28km/h
  • VMAX 48.74km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Kalorie 10532kcal
  • Podjazdy 868m
  • Sprzęt Accent Peak 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jeziorsko i na Koniec Świata

Sobota, 25 marca 2023 · dodano: 25.03.2023 | Komentarze 2

#SOLO i pierwsze 300 kaemków w tym roku. Strzał obejmował Jeziorsko i wjazd na Koniec Świata. Pogoda miała być rożna, więc różnie się wyszykowałem. Do Pęczniewa na Jeziorskiem, mimo że pod wiatr, jechało się sprawnie i w miłych warunkach pogodowych. Na wybrzeżu załapałem się na pierwszy deszcz a po zdobyciu wieży widokowej upewniłem się, że to nie pierwszy opad dzisiejszego dnia. Za Wartą, mimo że pod górkę i pod wiatr, okienko pogodowe w miarę dopisywało. Dojeżdżając do Błaszek zaczęło solidniej padać. W centrum załapałem się na niespodziewane gradobicie, które siekło z boku aż kask przekrzywiło. Przystanek autobusowy uratował facjatę i rower przed obiciem – ironia losu - na przystanku o obicie pyska najłatwiej. Po kilkunastu minutach przymusowej przerwy można było kontynuować jazdę. W słońcu wjechałem do województwa wielkopolskiego i poleciałem do Grabowa nad Prosną. Tutaj pękła połowa traski i czas na powrót. Słońce, solidny wiatr w plecy, przywdziane suche skarpetki. Morale wzrosło o 100 procent, więc mogłem cisnąć dalej. Na wiacie na Końcu Świata urządziłem sobie solidny popas i napchany turbo bułkami z szynką wróciłem do nagniatania. Jadąc asfaltami i malowniczymi szutrami cały czas pchany wiatrem, sprawnie wjechałem w wieczorną porę. Po małej przerwie na power shota i przebierkę, pod banderą gwieździstego nieba i skwierczącego księżyca zacząłem żeglować w kierunku portu macierzystego. Pierwszy wypad w tym roku bez grzęźnięcia w piachu, glinie czy wypychu roweru ścieżkami dziwnej treści, więc flov z jazdy pełny. Przy okazji trasy przetestowałem wynalazek, jakim jest prądnica w piaście. Jako że z elektryką mam tyle wspólnego, co Stevie Wonder z lekturą Pani Domu a amper to dla mnie rumuński zespół disco polowy to wszystkie nowinki technologiczne muszę własnoręcznie sprawdzać. Z testów dynama Shutter Precision przeprowadzonych w terenowych warunkach przez zespół niezależnych naukowców na atestowanej trasie wynika że wystarczy tylko 10 h jazdy ze średnią prędkością 27 km/h żeby naładować od zera power banka 5000 mAh. Wniosek jest jednoznaczny – jak widać jest to bez wysiłkowy sposób uzyskania autonomii energetycznej na trasie. Ciąg dalszy testów nastąpi, w planach podłączenie tostera i ekspresu do kawy.










Kategoria >300


  • DST 304.98km
  • Czas 10:52
  • VAVG 28.07km/h
  • VMAX 40.68km/h
  • Kalorie 5338kcal
  • Podjazdy 489m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gminobranie...

Sobota, 4 lipca 2020 · dodano: 04.07.2020 | Komentarze 3

... do czego to dochodzi żeby na Stravę wbijać ślad wycieczki z sikora przemielonego poprzez Traseo. W dzisiejszym świecie gdzie wszystko jest kompatybilne ze sobą nic ze sobą nie współgra. To bardzo mocno ogranicza chęć lansu, błyszczenia itp. Jak żył Goodwin na boga:P. Do rzeczy jednak.
Gminobrania ciąg dalszy– czyli zbieranie to wyzwanie. Zgarnięte nowe trzy gminy a przy okazji doszło drugie 300 km w trym roku. Strzał był planowany na krótszą trasę i ulubioną włóczęgę. Wyszło inaczej. Na wydłużenie trasy złożyło się kilka okoliczności. Pierwej dobiłem do Żelazowej Woli z myślą odwiedzenia domu narodzin kompozytora/wykonawcy który to swymi dziełami „ruszył romantyzm”. Martyniuk i tak więcej płyt opchnął. Wjazd na chatę Chopina wiązał się z wydatkiem za wstęp . Może gdyby to było miejsce urodzin Tupaca Shacura to wygrzebałbym złocisze na wejście. Żeby zjeść kanapkę z pasztetową odpoczywając na ławeczce wśród coverowych pobrzękiwań legendarnego „ Changes” :P?. Może… Myśląc „ niech Ci Fryderyku ZAIKS lekkim będzie” potoczyłem się dalej. Dobiłem do Wisełki. Chwila jazdy wzdłuż koryta (…sorki za polityczną wstawkę). Nawrót w okolicach Wyszogrodu i jazda pod wiatr. Najpierw ogarnięty słynny browar Bednary. Tu aż dziwne, obyło się bez zakupowo. Potem potoczyłem się na park w Arkadii. Kolejny hajs za wstęp. Budki z hot dogami, budki z lodami. Brakowało tylko Budki Suflera żeby dopełnić ten festyn „radości”. Fuck No!!!. Kolejna kanapka z leberką musiała być spożyta w ciszy, „no people allowed”:P. Wracając do tematu. Nie bałamucąc czasu na zwiedzanie parków zostało parę chwil na dokręcenie. Takie wypady to lubię!!! Jadę dalej!!!


dom narodzin Chopina - jest gdzieś tam za ta bramą


nieplanowany punkt widokowy


pomnik poległych w II Wojnie Światowej...nie oceniam... ale na PH tez byliby z niego dumni


fenomenalny, niespotykany "wyłom" widoku na Wisłę


Bzura


Most w miejscowości Kompin ma mistrza. Gość bejcą przejechał po tych deskach 60 km/h i trzęsło tak że mi się nawigacja wysunęła z gniazda :p


Znany i lubiany


widok na park Arkadia, wersja demo widok z zewnątrz


rzeka Skierniawka przepływająca przez park


fani Muncha są wszędzie


tradycja, czyli Kotliny na zakończenie jazdy :)))


Kategoria >300


  • DST 319.56km
  • Czas 11:22
  • VAVG 28.11km/h
  • VMAX 43.92km/h
  • Kalorie 5714kcal
  • Podjazdy 1015m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gminobranie „gorąca edycja” ...

Piątek, 12 czerwca 2020 · dodano: 13.06.2020 | Komentarze 1

...czyli wiatr, żar i trójka z przodu. Plan to zebrać kolejne gminy do kolekcji, padło na luki w województwie śląskim. Do Kłobucka jazda z wiatrem i mimo zaczynających doskwierać odcisków jechało się bardzo sprawnie. Dalej do kolejnej gminy i miejscowości Przystajń. Tutaj na 160 km już musiałem dać ulgę stopom i zatankować bidony. W mieścinie natrafiłem na piękny plac z fontannami. Genialnie, zbawienie aż się micha cieszy. Zrzuciłem zbędny balast i jak dziecko jąłem dreptałem wśród słupów tryskającej wody. Podczas tych chłodzących szaleństw wyczaiłem faceta który siedział na przystanku. Temperatura w cieniu 31 st.C. a on siedział w słońcu na przystanku z pleksi. Obleczony był w kurtkę z długim rękawem, solidne długie spodnie, gumofilce i zimową czapkę(choć mogły to tez być włosy). Pierwsze co to pomyślałem „ Kużwa! Jaki płyn do chłodnic trzeba pić żeby nie wyparować” Gość miał tak porytą bruzdami twarz że wyglądał jak intelowski radiator, co zresztą mogło tłumaczyć doskonałą wymianę ciepła z otoczeniem :P. Zebrałem się z miejscówki i zacząłem drogę powrotną. Początek solidny, bez strat na prędkości. Jednak jazda w skwarze, pod wiatr powodowała że do Bełchatowa musiałem zrobić jeszcze dwa postoje na uzupełnienie płynów i danie luzu bolejącym odciskom. W Bełchatowie zaczęła się moja schiza odnośnie poszukiwania sklepu. Markety / większe sieciówki omijam. Zanim w nich coś znajdę, zanim się z pięć razy zmęczony w szosowych blokach poślizgnę i zanim dotrę do kasjerki stojąc w kolejce, to 10 razy zdąży mnie po drodze pot i krew zalać. No Thanks! I tak kręcąc nosem niemalże wyjechałem z miasta :D:D:D. Przed wylotem odbiłem gdzieś na peryferiach i po kilku minutach…jest!!! Oto Ona, ma oaza. Przy anielskim śpiewie, w otoczeniu pyzatych cherubinków mym oczom ukazała się mikro Żabka. Dwie alejki, zero ludzi. Zakupy łącznie z omdleniem trwały maks 2 minuty:P. I teraz na warsztat wjeżdża kolejna schiza poszukiwania idealnego miejsca na ogarnięcie fantów. I tu z pomocą przyszło zmęczeni e. Na 260 km wjechałem na pierwszą lepszą zacienioną leśną drogę i padłem. Tak szybko że jak już leżałem to rower dopiero się przewracał. Licząc że żadne z leśnych zwierząt nie zrobi sobie z mojej facjaty solnej lizawki ogarnąłem zakupy. Po kilku minutach brodzenia na boso w trawie ból docisków minął. Pokrzepiony jadłem i faktem że temperatura spadła do 27 st. C zapiąłem koszulkę żeby nie zmarznąć i ruszyłem nagniatać swoje. Kuracja w leśnym SPA była na tyle efektywna że ostatnie 70 km poszło bez problemów. A chwytając wiatr w żagle dokręciłem nadprogramową rundkę honorową z Tuszyna na Czarnocin i Kotliny.


na starter dnia


w tle Góra Kamieńsk


w tle Elektrownia Bełchatów


wet, wet, wet czyli ulga, ulga, ulga


jak jest monitoring, fanty zostają rozrzucone


rzeka Liswarta


wielka dziura, czy to na prawdę niezbędne?!!!


ostatnim tchnieniem, ale zdążone na zachód słońca


Kategoria >300


  • DST 311.30km
  • Teren 1.00km
  • Czas 10:25
  • VAVG 29.88km/h
  • Podjazdy 1010m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gminobranie vol.2

Sobota, 12 października 2019 · dodano: 13.10.2019 | Komentarze 5

Dziś ruszyłem na podbój kolejnych gmin. Sprawdziłem pogodę i poleciałem na „fifty/fifty” czyli połowa trasy pod wiatr i połowa z wiatrem. Miałem jechać na pełnym laycie w myśl „Kali lubić spokojna jazda rowerem i lubi słońca z nieba, lubi też Pan Shimano za zębatki i łańcucha”. Nie udało się. 150 km pod wiatr wymusiło momentami silne dreptanie na młynku. Te słupki mocy wiatru na monitorze w rzeczywistości inaczej wyglądają. Interneta - tam wszystko lepiej wygląda, od kostki masła po obietnice wyborcze. Mimo dreptingu widoki wybarwiających się na trasie jesiennych liści jakoś zrekompensowały batożenie wiatru po pysku. Od Sieradza poezja jazdy. Wiatr w żagle, z pól dobiegały odgłosy jakichś nieuśpionych świerszczy, temperatura komfortowa, no i księżyc! W akompaniamencie gwiazd dał świetlisty koncert. Aż do chaty banan nie schodził z twarzy. Dla takich momentów warto się ujechać. Przerw na światła, toalety etc, wyszło poniżej 30 minut:). Także ten…Pan człowiek Jechać Dalej!!!


w lesie nie wieje, kolejny plus dla LoveLasów


asfaltowy dywanik - leć tak żeby śladu nie zostawić


"Tylko dlatego, że chcę patrzeć na nich z góry
(na) Bzdury z których mury budują wzdłuż ulic"


Captain Picard warp speed engaged
Kategoria >300


  • DST 388.00km
  • Teren 4.00km
  • Czas 12:47
  • VAVG 30.35km/h
  • Podjazdy 1345m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

Liswarta na patelni

Sobota, 31 sierpnia 2019 · dodano: 01.09.2019 | Komentarze 2

Road Trippin'! Jako że ostatnio zaniedbałem zbieranie gmin postanowiłem poświęcić piękną, słoneczną sobotę na uzupełnienie braków w gminnym koszyczku. Pretekstem stał się Park Krajobrazowy Górnej Liswarty w województwie śląskim. Wszystkie parki krajobrazowe w województwie łódzkim odwiedziłem więc nadszedł czas by poszerzyć obszar rażenia i zbierać kolejne widoki w ościennych województwach. Start od początku mocny. Jak jechać to na 100 procent. Temperatura w maksymalnym punkcie osiągnęła 35 st C a ja osiągnąłem punkt wrzenia krwi i parowania sudokremu. Nie zliczę ile litrów płynów przefiltrowałem. Upierdliwy wiatr wybrał azymut "skośnie w twarz". Mimo wszystko jechało się solidnie, mocno i cały czas do przodu:D. Po drodze dwa zboczenia z trasy żeby zebrać samotne gminy będące po za głównym nurtem trasy. Nagrodą za wysiłek był wieczór w okolicach góry Kamieńsk. Feria barw zachodu, na polach, grające świerszcze i wreszcie wiatr w plecy. W takich okolicznościach jechało się na granicy lewitacji nad asfaltem. Jeden z mocniejszych wypadów. Średnia genialna a i czas postojów niezbyt długi bo około 80 minut. Przy okazji padł rekord kilometrów przejechanych w miesiącu - 2607km.


zamek Cruelli De Mon


widok z hopki


rzeka Liswarta


pomnikowy dąb


Paganini asfaltów na zasłużonej przerwie


trasa bez szutrów to źle zaplanowana trasa :)


na takie rozwiązania micha się cieszy


bufet


rzeka Warta


transwojewódzko


transwojewódzko


gdzieś na szutrach


góra Kamieńsk - moje klimaty



Kategoria >300


  • DST 543.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 19:49
  • VAVG 27.40km/h
  • Podjazdy 2690m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Kórnicki Maraton Turystyczny

Niedziela, 4 sierpnia 2019 · dodano: 08.08.2019 | Komentarze 3

Kurz po Kórnickim Maratonie Rowerowym już opadł a wspomnienia wciąż się unoszą. Gdy kilka lat temu przeczytałem że ludzie jeżdżą ultramaratony rowerowe pomyślałem " z garem trzeba mieć nie tak żeby sobie samemu coś takiego fundować". I wtedy właśnie zapragnąłem też mieć coś z garem nie halo. Pragnienie długo dojrzewało aż w końcu z 3 na 4 sierpnia wydało owoc w postaci udziału w pierwszym w życiu "ultrasie". W postaci 100 zuchów startowaliśmy w sobotę z rynku w Kórniku. Wylatywaliśmy w grupach co 5 minut. Leciałem z ostatnią, 15 stą grupą. Od startu był ogień. Cała grupa grzała ostro na zmianach. Lecieliśmy szybciej niż Pan Edek w sobotę przed zamknięciem Żabki. W miejscowości Śrem okazało się że nawet przepisy ruchu drogowego nas nie obowiązują. Bywało że cięliśmy powyżej 40 km/h. Ale było z wiatrem więc to jeszcze akceptowalne. Po 40 km grupa się rozpadła jak Take That i każdy zaczął karierę solową tworząc epizodyczne duety tudzież kwartety. Pogoda dopisywała i mimo niedospania nóżka ładnie podawała. Na 155 kilometrze był elegansiaro. Bufet i tu też miałem pierwszy postój. Średnia na ten moment wyszła 33km/h i w perspektywie dalszej jazdy coś czułem że to za dużo. Po wpałaszowaniu pierogów i kilku kawałków arbuza, uzbrojony w drożdżówkę od orga, poleciałem na lekkiej zmule w długą ku Sowim Górom. Po drodze jeszcze wyczaiłem lokalny sklep którego akurat właścicielka krzątała się na zewnątrz. Schodząc z roweru złożyłem jej zamówienie na dobra których potrzebowałem. Przechodząc przez próg sklepu wszystko było naszykowane na ladzie. Taki lokalny warzywniak „drajw fru”. Serdecznie podziękowałem za ekspres i mając błogosławieństwo właścicielki poleciałem w góry. A tu poezja jazdy. Dla takich chwil, widoków i podjazdów warto tracić hektolitry potu. Były serpentyny, były podjazdy 11%, były szybkie zjazdy po 60 km/h. Widoki na zaporze i jezioro Bystrzyckie dawały karmę dla oczu. Było górskie all inclusive. Na sztajfie spotkałem ultrasa jadącego na oparach. Odpaliłem Mu butelkę wody. Jak się później okazało samoistnie On został przywódcą nocnej watahy świetlików. Po górach i kolejnym popasie zorganizowanym w Dzierżoniowie przyszedł czas na mozolne kręcenia po płaskim terenie. Do końca 200 km a tu nic niemal się nie dzieje. Zmęczenie solidnie daje się we znaki. Góry zrobiły dobrą robotę. Po kilkunastu (kilkudziesięciu) chwilach krystalizuje się nam mała cztero, w porywach sześcio, osobowa grupka której przewodzi wspomniany wcześniej wyjadacz ultra. Nawigował nami lepiej niż ślad na gpsie. Po pierwszej w nocy łapę laczka. Zaczyna kropić. Demotywująca sytuacja po po prawie 400 km. Motywacja ucieka. Grupa mi ucieka. Staram się ogarnąć w miarę przytomnie wymianę dętki. Po ponad 20 minutach jadę dalej. Doganiam dwóch zawodników. Jednemu popsuła się lampka z przodu więc chwilę ciągnę Ich na kole. Zrywają się. Zawracam i daje im zapasowego Convoia oraz taśmę samoprzylepną żeby sobie jakoś przymocowali oświetlenie. Okazało się że lecą na oparach wody. Więc obstawiam im butelkę Muszynianki i w przekonaniu że sam mam pełne bidonu jadę dalej sam. W sumie zamiast jeździć zawody może zabiorę się za mobilną sprzedaż wody po cenach jak w schroniskach górskich…wpisowe szybko się zwróci. Doganiam moją watahę i dalej już zgodnie mieląc oczekujemy świtu. Zmęczenie wielkie, jazda jak w transie. Ostatnie 70 km dłużyło się w nieskończoność ale nikt nie przyspieszał. Przez chwilę myślałem żeby się zerwać i nadrobić trochę czasu ale głodny, na jednym bidonie, jednym żelu… to co najwyżej mógłbym na OIOM dojechać. Na mecie byliśmy około 6.45 w niedzielę. Pierwszy w życiu dystans ultra. Duma i radość na mecie wielka. 530 km przejechany z czasem około 22 i pół godziny. Jest życiówka i co cieszy jest też zdobyta kwalifikacja do ultramaratonu północ-południe. Jeśli wierzyć śladowi orga dobiłem około 10 tej j pozycji. Po zawodach nasłuchałem się opowieści doświadczanych wyjadaczy tras. Doszedłem do wnioski że nie jestem jedyny który zmęczony w nocy widząc z pola łunę świateł miasta uśmiecha się sam do siebie. Emocje na debiucie bezcenne. Wariactwo. Ale jakie piękne to szaleństwo.



Start w Robakowie, ostatnia grupa poszła w asfalty.


8.50 sobota. Start ostry z kórnickiego rynku. Org postanowił połączyć dwie ostatnie grupy. Sardynki:)


W tle pierwszy popas w Lubiążu. Za budynkami Karczma Cysterska. Pierogów w takim klimacie jeszcze nie jadłem.


Jezioro Bystrzyckie w Górach Sowich


Zapora na rzece Bystrzycy


W dole majaczy Bystrzyca


6.45 niedziela - wjazd na metę

W takim składzie, plus minus 2 osoby, jechaliśmy ostatnie kilkadziesiąt kilometrów. Od prawej kierownik grupy.


Pierwszy w życiu ultramaraton rowerowy zaliczony - kwiatom i wywiadom nie było końca :P


Najcenniejszy medal w życiu. Po latach gdybania i zbierania się na odwagę sprawdzenia się na dystansie ultra - udało się :)




Kategoria >300, ultra 500


  • DST 441.43km
  • Teren 441.43km
  • Czas 21:58
  • VAVG 20.10km/h
  • Podjazdy 5920m
  • Sprzęt Accent Peak 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Cisowianka Mazovia MTB Marathon 24h

Sobota, 22 czerwca 2019 · dodano: 24.06.2019 | Komentarze 7

Mazovia 24h i wymarzony start w wymagających zawodach MTB. 3 miejsce w generalce na 67 osób i drugie w kategorii M3, jest sukces, duma i od groma satysfakcji! Zawody polegały na przejechaniu prawie 16-kilometrowej pętli tyle razy ile sił wystarczy, w czasie nie przekraczającym 24h. Start o 12 stej w sobotę, koniec o 12 stej w niedzielę. Jako że trasa od zeszłego roku uległa "urozmaiceniom" doszły ścieżki podbijające jej trudność a u zawodników ciśnienie. W przewidzianym w regulaminie czasie przemieliłem 28 okrążeń co dało ponad 440 km i jakieś 6000 m przewyższeń. Kryzys czyli przedsmak spotkania ze "ścianą" pojawił się na 8 kilometrze mielenia ale banan skutecznie wyłączył mózg co by ten nie jęczał na trasie. Po 22 drugiej pomógł orzeźwiający zimny prysznic i można było, z małymi przerwami na wymianę baterii w latarce, pedałować do 4tej nad ranem. W niedzielę czuć już było solidne zmęczenie ale zaczęła się pojawiać wizja dobrego wyniku. Dzięki mobilizacji Tomasz Kompa który na bieżąco śledził sytuację, ostatnie 4 okrążenia to gonitwa za czołówką. Zmobilizowałem resztkę sił i w akompaniamencie pokrzykiwań Tomka zacząłem cisnąć. Wycisnąłem wynik o wiele lepszy od zamierzonego. Zmęczenie ogromne, drętwiejące ręce i palce bolały ale satysfakcja że nie odpuściłem do końca jeszcze większa. Dzięki Tomek za pit stopy. Bez Twojej pomocy na postojach byłbym jak dziecko we mgle. Jedno jest pewne - całą trasę i zawody zapamiętam na długo! Teraz czas zbierać siły na Kórnickiego ultrasa w sierpniu :)


Zdrętwiałe palce ledwo utrzymały trofeum :)


Z obserwacji wynikało że jestem jedyną osobą bez amortyzacji z przodu...szukam rehabilitanta dłoni :)


Leśny singielek


Bój trwa


I kolejna pętla zamknięta


Najcenniejsze trofeum i medal do tej pory :)


Bolidy przed startem.

Kategoria >300, zawody


  • DST 321.28km
  • Teren 2.00km
  • Czas 10:46
  • VAVG 29.84km/h
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Planet-X
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na gorącą Wareczkę czas

Sobota, 15 czerwca 2019 · dodano: 16.06.2019 | Komentarze 2

Gdzie lecisz? Aaa tak gorąco no na Wareczkę wyskoczę. Kilka godzin później już ją przejeżdżałem. Trasa do Warki gorąca jak brazylijska tancerka, asfaltowa jak 50 cent i szybka niczym katana Umy Thurman. Wiatr omiatał facjatę a słońce pracowało nad kolarską kreską. A że ciągnie "wilka do lasu" po Warce strzał na Kozienicki Park Krajobrazowy. Powrót przez Radom i dalej przywitanie się z zalewem Domaniowskim. Pogoda dopisała, nóżka podawała więc trasa niczym Ikar zleciała.

Grójeckie asfalty jak zwykle schludne i ciepłe.


Ciepła warka... kto by chciał


Lepszego SPA nie mogłem sobie na trasie wymarzyć


Kozienicki Park Krajobrazowy. Chwała że tyle drzew posadzili


Typa ewidentnie pogrzało. Hell yeah!

Punk zwrotny

Zalew Domaniewski


Od tej chwili Zalew Domaniewski został poddany kwarantannie
Czy te oczy mogą kłamać


Baranek -czyli szosowa Kamasutra, każdy znajdzie pozycję która jest najbardziej satysfakcjonująca


Ostatnia wieczerza przed Tomaszowem Mazowieckim, czerstwe bułki i ciepłe paróweczki. Kuchenne Rewolucje zapraszam !

Kategoria >300


  • DST 626.81km
  • Teren 12.00km
  • Czas 26:30
  • VAVG 23.65km/h
  • Podjazdy 2814m
  • Sprzęt Accent Peak 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

UltraMajówka

Piątek, 3 maja 2019 · dodano: 06.05.2019 | Komentarze 13

Ultra majówka czyli 626 km w 26h30min jazdy rowerem netto. Korzystając z "pięknej" majowej pogody postanowiłem spróbować swych sił na własną rękę na dystansie grubo ponad 500 km. Trasa leciała z Gałkówka mniej więcej na Koszalin a dalej do Międzyzdrojów. Zamysł ultra- przejechać daną trasę jak najszybciej się da i bez snu. Przy tego typu projektach jest tysiąc różnych znaków zapytania. Czy dam radę? Czy mi więzadło nie strzeli. Co zabrać: psa czy kota;)? Itp itd. jednak już na trasie wszystkie te obawy znikają i zostaje tylko jazda i wsłuchiwanie się w swoje ciało. Wyjechałem w czwartek 2 maja o 9tej w Międzyzdrojach byłem w piątek coś koło 18stej. Pierwsze 200 km to jazda z wmordewindem. Ale że byłem dobrze nastawimy próbę przetrwałem. Potem już było lepiej. Jazda nocą ponad 130 km była urokliwa. Cisza, spokój i przeplatające się światła gwiazd ze światłami odległych mieścin. Acz po opadzie deszczu, gdzie mnie solidnie zmoczyło, chęci do jazdy dość mocno spadły. Jednak po chwili pobytu pod folią NRC z której to zresztą wykonałem jeszcze ocieplacze pod ochraniacze na buty, wena wróciła. Tak wjechałem w poranek który uścisnął mnie temperaturą ok. 4 st.C. dalej już było ciekawiej bo doszły opady deszczu przeplatane z gradem. Ale nic to. "Ściółka sucha, woda potrzebna", pomyślałem i trzęsący się deptałem po pedałach. Od rana poszły zapasy szamki więc trzeba było szukać otwartego paśnika. Udało się i po wciągnięciu izotonicznej kiełbasy wiejskiej ruszyłem na podbój wybrzeża. Oczywiście wiatr wiał w jedynym słusznym kierunku. W pysk. Od rana już byłem solidnie zmęczony. Deszcz i przenikliwy wiatr potrafią zniechęcić. Plan B to lecieć do Koszalina i powrót pociągiem. Ale plan B jest wtedy gdy plan A nie wypali a żeby wypalił trzeba spróbować. W Międzyzdrojach pojawiłem się na resztkach sił ale za to pełny dumy i samozadowolenia że się udało. Że kryzysy zażegnanie, że głowa nie przestała pracować i dawała impuls nogom, że kontuzja się nie odmówiła i że wykonałem plan w całości, choć kosztem bardzo odczuwalnego zmęczenia. Ciężko było dla tego przebyty dystans stanowi dla mnie ogromną satysfakcję. Średnia prędkość wyniosła 23,5 km/h więc solidnie turystycznie. Ślad mimo że z zaufanego garmina coś się posypało. Nie zasejwowałem śladu po wymianie baterii we Wrześni dla tego od Łodzi jest pucha na odcinku 200 km. A szkoda.
EDIT: jednak udało się wyrwać z Garmina brakujący fragment trasy :)

start

turecki kebab

tutaj powoli wiatr zmienił oddech

puchy w mieście

do dziś nie wiem co to tudzież na czyją częśc postawione

festiwal świateł siada

oda rana po deszczu zieleń była znacznie żywsza

nocne obważanki

rolnicze ripllemarki

swojskie klimaty
przed gradem



morsing  w Bałtyckim SPA


klify w okolicy Kawczej Góry

molo (och)

indie



Kategoria >300, ultra 500


  • DST 322.68km
  • Teren 12.00km
  • Czas 11:26
  • VAVG 28.22km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Podjazdy 1057m
  • Sprzęt Accent Volt składak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Uniejów-Koło-Łowicz

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 2

W dzisiejszej poradzie dnia będzie o tym jak przystrzyc trawnik. Zaczynamy od planu czy jedziemy trawkę na Winbledon czy na Orlika. Podłączamy kosiarkę do prądu, wydajemy pomruk niezadowolenia i mówimy - kochanieee (czy kto tam jest pod ręką) chyba kosiarka się sperd...ła i szybko wykorzystując ten nieudokumentowany defekt spadamy na rower. Im dłużej jedziemy tym lepiej dla nas. Mnie się udało strzelić 322 km i tym samym uratować jakieś pół ara natury. I tak dzięki trawie wykręciłem życiówkę. Średnia na trasie wyszła przyjemna. Dwie trzecie trasy była z wiatrem (10km odcinek do Łowicza ze średnią 45km/h, tak wiało:). Temperatura od 14stC do 30 stC. Jazda taka że szkoda było stawać na focisze.7 nowych gmin klepniętych.


rezerwat Napoleonów - ochrona dąbrowy świetlistej

miejsce kaźni w Chełmnie nad Nerem


sucha szosa


wczesny drewnolit


Bzdura w Łowiczu


ostatnia posiadówka


rest, rest, rest


Kategoria >300