Info

avatar Ten blog i rower prowadzi axass z miasteczka Gałków Mały. Na razie mam przejechane 198709.79 kilometrów w tym 10401.71 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.76 km/h.
Więcej o mnie.
------------------------------------------ Follow me on Strava ------------------------------------------
2012 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl

2022 baton rowerowy bikestats.pl
---------------------------------------------- Flag Counter ---------------------------------------------- Realtime Website Traffic ----------------------------------------------

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy axass.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 601.75km
  • Czas 30:23
  • VAVG 19.81km/h
  • VMAX 55.44km/h
  • Kalorie 18915kcal
  • Podjazdy 4011m
  • Sprzęt Accent Peak 29
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ultramaraton gravelowy Wanoga Gravel 2021

Czwartek, 27 maja 2021 · dodano: 30.05.2021 | Komentarze 2

Wanoga Gravel. Po kaszubsku Wanoga znaczy wędrówka. Dla mnie to słowo oznacza ostrą przetyrę. A w słowie przetyra zaklęta jest moc deszczu, dramaturgią błota, uśmiech piachu i ból zmagań z własnymi ograniczeniami. Tyle tytułem wstępu. Ale żeby nie spojlerować uściślę. Wyścig na 599 kilometrów za mną (teraz drogi czytający połącz słowa wyścig i Wanoga:). Ciężko jest opisać prawie 33 h jazdy longiem czyli bez snu. Czyli bez regeneracji. Czyli cały czas do przodu na trasie zbudowanej w ponad 80 procentach z dróg offroadowych. Start zmagania mojej grupy był o brzasku czyli jak dla mnie o siódmej nad ranem . W rzęsistym deszczu który towarzyszył przez kolejne 2 godziny zaczęło się pedałowanie na wyścigu Wanoga Gravel 2021. Do tego zmagania przygotowałem się bardzo sumiennie. Startową checklistę odhaczyłem perfekcyjnie. Jedyne o czym zapomniałem to... buty SP. Po tym odkryciu i po serii soczystych wyzwisk pod swoim adresem , entuzjazm do zawodów spadł jak grad nad Saharę. Nagle i niespodziewanie. Ale z pomocą przyszedł niezastąpiony Tomek Kompa który uratował sytuację pożyczając swoje zapasowe platformowe pedały. Nadal wpieniony na siebie ale jednak już pewnie stojący w szmacianych butach biegowych na platformach, ruszyłem przed siebie. Start odbywał się falowo. Grupy leciały co 5 minut od 5.30 do 9.00. Po starcie nagniatałem ile mogłem. A momentami nawet więcej niż mogłem. (Oszczędzając zbędne opisy pogody i nastroju) dotarłem do pit stopu na 297 kilometrze w Ustce. Tutaj ku memu zdziwieniu okazało się że mam drugą pozycję. .Pomyślałem sztos jak wuj. Mimo że w zawodach lecą znane nazwiska to jednak jest dobrze. Przybiłem w myślach optymistyczną piątkę i pojechałem na kolację królów czyli na podgrzaną bułkę w żabce. Po Ustce posypałem się maksymalnie. Jazda w nocy nad morzem gdzie każda wydeptana leśna dróżka wygląda jak ślad na nawigacji spowodowała że nabiłem więcej kroków niż Korzeniowski na olimpiadzie. Czyli dużo gubienia się i mało jazdy. Za Ustką przegonił mnie cyborg o nazwisku Gołębiewski. Nie znasz? On Ciebie też nie ale prócz śmierci i podatków można być pewnym że i tak Cię wyprzedzi. Nocna nawigacja wyszła mi bardzo słabiutko. Zmęczenie, dezorientacja, głód na Bliskim Wschodzie. Wszystko to już zaczęło ciążyć na bani. Po pierwszej w nocy przepychając rower przez izbickie bagna, prócz małego dzika który przypieprzył w tylne koło, począłem czuć też ból egzystencjalny. A precyzując dotkliwy ból ścięgna w okolicy miednicy. Na szczęście w błocie nie dało się jechać więc po kilkudziesięciu minutach przepychania roweru ból ustąpił. Około 5 rano byłem na zawrotce na południe trasy. Okazało się że już jestem na 6 pozycji. Myśląc że to chyba w nocy jednak nie dzik we mnie przypieprzył tylko któryś z zawodników, zacząłem mocniej nagniatać. To był bardzo dobry pomysł. Na kolejnym punkcie kontrolnym dzięki wysiłkom włożonym w jazdę byłem już siódmy. Nucąc pod nosem piosenkę Comy "Spadam" myślałem tylko o jednym. Oby Ci z przodu jechali na rowerach z pyszne.pl. Jakby padły im akumulatorki to wtedy miałbym szanse ich dogonić. Po 500 setnym kilometrze za Gdynią nastąpił ciąg dalszy zwiedzania czyli Trójmiejski Park Krajobrazowy czyli górki, dołki, błoto piaski. W Gdyni jedyne co znalazłem bez problemów to żabkę. Ślad gpx znów pogubiłem, zakręciłem gdzie nie trzeba i nagle zatęskniłem za lasem i błotem. W lesie nawet po deszczu jest jakoś lżej niż w mieście. Tam przynajmniej nikt nie trąbi jak się zgubisz. Oszczędzając przydługich błotnych i mokrych opisów trasy do mety, udało się dotrzeć do Wzgórz Szymbarskich gdzie na 328 m.n.p.m na Górze Wieżyca była premia górska. Tu na 570 kilometrze nastąpiło kolejne wyczerpujące mielenie pod górę. Mimo że Przecinak któremu uciekałem ostatnie 100 kilometrów, łyknął mnie na podjeździe to jednak biorąc czas przejazdu trasy wpadłem na metę na dobrej pozycji. Okazało się że gdzieś na trasie dołożyłem na koło kilkadziesiąt minut konkurencji i udało się ukończyć wyścig z czasem 32h51min brutto co dało 5 miejsce open na 400 zapisanych osób. Czas postojów wyszedł około 2h30 min. 18 minut brakło do 4 miejsca ale i tak załapałem się na mały hajsik ufundowany przez organizatora. Org ładnie pospinał interwałową trasę, pogoda dorzuciła kolejne punkty do trudności. Podziękowania ludziom za prywatną inicjatywę organizowania pit stopów. Wielkie dzięki także wszystkim za śledzenie kropek i kibicowanie. Uskrzydlające gdy w środku głuszy czyta się mobilizującą wiadomości ze świata zewnętrznego:) I wielkie podziękowania dla Tomasz Kompa za wsparcie techniczne na starcie. Mega szacun dla Ciebie za przebrnięcie i przezwyciężenie kryzysu podczas przeprawy która to lekką szutrową wycieczką nie była. Pisząc te słowa czuje jeszcze zdrętwiałe dłonie od ściskania kierownicy ale cóż byłyby to za zawody gdyby były łatwe. Debiut na gravelowym wyścigu zaliczam do bardzo udanych.


rześko i czysto na starcie


rzepaku nie ma ale i tak jest zajebiście


za Ustką


5 rano- błotołazy


Gdynia


pod ściankę i zaraz wypad na posiłek regeneracyjny







Komentarze
axass
| 10:28 wtorek, 1 czerwca 2021 | linkuj GPS działał bez przerwy tak jak ten wpis:). Zawiódł czynnik ludzki. Pogubiły nocne dylematy która droga jest właściwa podczas gdy ślad pokrywał po 3 wydeptane ścieżki. Jazda na platformach to przypomnienie dzieciństwa, choć za buty SPD nie obraził bym się. Biorąc pod uwagę kopyto konkurentów to ich przewaga tylko wzrastała, więc szacun za ich kondychę. Kupię elektryka to pogadamy :):):). Przy takim wysiłku na pozerkę nie ma miejsca. Wysiłek fizyczny i zmęczenie do kresu wytrzymałości szybko weryfikują "profi-napinaczy":) Na szosach jest więcej pozerki i wyniosłości. W terenie obojętnie na jakim sprzęcie, obojętnie jak obrandowanym - bawełniany podkoszulek czy koszulka za kilka stów tak samo będą ujebane potem i błotem:)
Trollking
| 21:25 niedziela, 30 maja 2021 | linkuj Na początek mały żarcik - po przeczytaniu tego zacnego opisu bez akapitów czuję się jakbym sam przejechał ten maraton :)

A już na poważnie - jak zwykle wielki szacun. To, żeś kiler jest oczywiste. Do pudła zabrakło niewiele, pewnie kilka zgubień sygnału mniej. Brawo :)

No i szacun dla kolegi, który pomógł. Mimo że fanem graveli nie jestem, to chyba to dowód na to, że w przeciwieństwie do szosy póki co biorą udział w takich zawodach prawdziwi fani rowerów, a nie pozerzy.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dniaw
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]